niedziela, 17 maja 2015

Rozdział II

Rozdzial drugi
Impreza
- Fred, poproś pana P. o mapę. Mógłbyś mi ją przynieść?
- Już się robi pani M. – Rudowłosy powiedział z uśmiechem i poszedł po magiczny przedmiot.
Nie minęły trzy minuty a Weasley stanął przede mną z uśmiechem na twarz i z pergaminem w ręce.  Stoi, i stoi, i stoi. Po chwili zrozumiałam, o co chodzi. Zapłata. Ale sknera. Cmoknęłam go w policzek i korzystając z chwilowej dezorientacji przyjaciela wyrwałam mu kartkę z ręki i czmychnęłam przez dziurę w portrecie.
Wolna klasa, wolna klasa, mruczę do siebie idąc korytarzami Hogwartu. Nawet nie wiem, dlaczego ciągle korzystam z tej mapy. Znam wszystko na pamięć, jednak coś mi zawsze mówi, że musze ją wziąć. Może, dlatego, że chce, żeby pan P. wiedział, że żyje? Nie wiem. Hm, klasa na piątym piętrze jest wolna. Chowam pożółkły papier do kieszeni szaty i kieruje się do schodów prowadzących na piąte piętro.
Pewnie jesteście ciekawi, po co w sobotę po południu mi wolna sala? Otóż jestem trochę zdenerwowana tym wszystkim. Początkiem roku, nawałem prac domowych, Panem P., moim życiem towarzyskim, które już praktycznie jest na samym dnie, słabym poczuciem humoru i wreszcie wisienką na torcie: samotnością.
Bez mamy i taty radze sobie odkąd pamiętam. I w tym całym Domu Dziecka, gdzie różowo nie jest, a na dodatek posłali mnie do mugolskiego, bo najbliższy Dom Dzieci Magicznych jest w Liverpoolu, bardzo daleko od wszystkich i wszystkiego. Poza tym słyszałam, że tam zbyt przyjaźnie też nie jest. Ale wracając do rodziny: brakuje mi w życiu takiej osoby, której zawsze mogę powiedzieć wszystko, zaufać bezgranicznie. Mam jedynie babcie, która tak naprawdę nie jest moją babcią, ale każe tak do siebie mówić. Pani Andromenda. To ona wyrwała mnie z tego piekła, podając się za moją prawdziwą rodzinę. Uzdolniona z niej czarownica. Jednak zawsze odczuwam dystans, bo wiem, że nie jest moją rodziną. Prawdziwą z krwi i kości.
Często, gdy jestem okropnie smutna z powodu braku rodziców pisze listy do pana Pottera. Zawsze czułam taką śmieszną wieź miedzy nami. On zawsze pisze mi to samo:, „Gdy ja czułem się samotny, Beatrice, myślałem sobie o pani Weasley czekającą na mnie i Rona, o samym Ronie, Hermionie, i wreszcie o moich rodzicach. Gdy myślę o nich jestem szczęśliwy, bo dali mi coś najcenniejszego, co może być: życie”. Gdy czytam sobie te kilka zdań napisanych przez pana Pottera robi mi się lepiej. Trochę źle mi z tym, że go proszę o pomoc, przecież wiem, że ma dużo pracy, ale kiedyś mi powiedział, że lubi z mną rozmawiać z podobnych celów.
Otwieram drzwi do pustej klasy. Staje na środku pomieszczenia i rozglądam się. Zakurzone ławki poustawiane w rzędzie. Trzeba coś z nimi zrobić. Zaklęciem niewerbalnym odsyłam je w róg i ustawiam w piramidę. Co tu jeszcze stoi? Szafa. Ogromna szafa, trzęsąca się ogromna szafa. To może być bogin. Albo jakiś szczur. Nie ważne. Z tym i z tym sobie poradzę. Na trzy. Raz… dwa… trzy! Alohomorą otworzyłam żelazną zasuwę i drzwiczki się otworzyły. Z szafy powoli wychodziła kobieta. Jej włosy były burzą czarnych jak noc loków. Z jej oczu płynęło szaleństwo i obrzydzenie. Wszędzie rozpoznam ten wyraz twarzy. To Bellatrix Lestrange. Strach nie może nade mną zawładnąć. Coś śmiesznego, coś śmiesznego… Kobieta wyciągnęła różdżkę zza pazuchy. Nie miałam więcej czasu na przemyślenia. Wyciągnęłam swoją i krzyknęłam na całe gardło „Riddikulus” w tym samym momencie Lestrange wybuchła okropnie zaraźliwym śmiechem. Korzystając z okazji wepchnęłam ją do szafy. Koniec na dziś z zaklęciami.
Dlaczego Bella? Podczas słuchania historii o śmierciożercach nikt nie przerażał mnie tak jak ona. Nawet sam Voldemort. Najbardziej bałam się w niej tego oddania, żądzy mordu, krwi, bezwzględności, tego, że była taką złą idealną. Wiem, to siostra babci, ale nadal to właśnie Bellatrix jest moim boginem.
~*~
Dominique przesadza. Dobrze wie, że każdej soboty idę się odstresować rzucając zaklęcia. Zazwyczaj kończy się to na trzech oszołomionych szczurach i moją zadowoloną miną, ale tym razem wracając wyglądałam jakbym ledwo uszła z życiem.
- To tylko bogin, Dom. Nie masz się, czym martwic. Ta wolna klasa to była pewnie klasa Obrony Przed Czarną Magią i… - tłumaczyłam się.
- Już się lepiej nie tłumacz. Ostatnio zauważyłam, że stałaś się wyrzutkiem społecznym, i to pewnie przez Jamesa, jeśli tak to informacja, którą zaraz ci przekaże...
- Przystopuj. Po pierwsze nie jestem wyrzutkiem, po prostu ostatnio nie zrobiliśmy żadnego kawału i to mnie dobija, a po drugie, jaka informacja?
- Impreza. Dziś. Żadnych sprzeciwów.
- Skoro James ją urządza to pewnie na dwudziestą – domyślam się. – Ok. Przyjdę. Ale teraz chodźmy na obiad, a potem przefarbujemy Ślizgońskie lochy na różowo. Potrzebuje trochę rozrywki.

~*~

Po obiedzie i niezłej zabawie w lochach idę do dormitorium. Podczas gdy opisuje wszystko w pamiętniku wchodzi rozzłoszczona Dominique z kartką w ręce. Chyba podejrzewam co to jest...
- Tris, do cholery jasnej, wiesz co to jest?
- Przypuszczam...
- Zaproszenie na ślub! Victorii i Teda!
I tu jest pies pogrzebany. Moja ukochana przyjaciółka ma niestety taki sam gust jak starsza siostra, i jest zakochana w Lupinie. Biedactwo, wiedziała, że są razem, a teraz ślub...
- No nie, ważne, żeby byli szczęśliwi. Ja jeszcze znajdę swojego księcia na białym koniu Szkoda tylko, że z tymi najprzystojniejszymi jestem spokrewniona... No cóż, takie życie. A ty - wskazała na mnie palcem - pokaż Jamesowi jaka z ciebie laska. No już wskakuj w kieckę i idziemy w tango.
Ale z niej desperatka. Trudno. Czas otworzyć szafę. Gdy już mam otwierać drzwiczki jakaś sowa stuka niecierpliwie w okno. Podchodzę do okiennicy i wpuszczam zwierzę do środka. Piękny puchacz dostojnie wypiął pierś i podał mi ciężki pakunek, do którego został dołączony list.
Droga Beatrice!
Ja, Ted Lupin chciałbym Cie serdecznie zaprosić na uroczystość zaślubin, która odbędzie się 27. grudnia 2018 r. w Norze. Razem z Victorią liczymy na Twoje przybycie. 
Pozdrawiam serdecznie, Ted.
Ps. Nie bądź zazdrosna. Zawsze będziesz moją ukochaną siostrzyczką. Jak w Hogwarcie? Radzisz sobie z transmutacją?

Oprócz listu był już wyżej wspomniany pakunek. Znajdowały się w nim moje ulubione słodycze. Kochany Ted, wie co najlepsze. Od Victorii dostałam śliczną biała sukienkę z dopiskiem "załóż na wesele, druhno". Miło, że o mnie myślą. Czując na sobie podejrzliwy wzrok przyjaciółki, tłumacze się.
- Ja też dostałam zaproszenie na uroczystość, i jeszcze słodycze od Teda, i sukienkę od Vic. Będę druhną, wiedziałaś?
- Oczywiście. Ja, ty, Lucy i Lily jesteśmy druhnami. - powiedziała bez emocji grzebiąc w mojej szafie-  Ale wracając do dzisiejszej imprezy. Ta różowa idealnie na Ciebie leży. Włóż ją.
- Tak jest, pani kapitan! 
Dałam puchaczowi przysmak, wzięłam sukienkę z szafy i udałam się do łazienki. Stanęłam przed lustrem i zaczęłam się szykować. Po piętnastu minutach walki z szerokimi biodrami i potarganymi włosami wyszłam. Dochodziła dwudziesta. Dominique w tempie ekspresowym ubrała się. Wyglądała prześlicznie. Nie da się tego opisać. Poczekałyśmy chwile na Alicje Longbottom i Hanę Macmillian w pełnym składzie zeszłyśmy na dół. Co jak co, ale tym razem pan P. przerósł sam siebie...

~*~

Pokój Wspólny Gryffindoru można opisać tylko w jednym słowie. Wow. Niegdyś przejrzyste okiennice zabarwione zostały na szkarłat i złoto dając niezły poblask całemu pokojowi. Na podłodze zamiast dywanów serpentyny we wszystkich kolorach. Na tablicy, na której zwykle powywieszane były ogłoszenia, dzisiaj zawisły zdjęcia Gryffonów w zabawnych sytuacjach. Przy kominku był barek, który wyposażony był zarówno w ciasto i sok dyniowy jak i w piwo kremowe i znaną nam już wszystkim ognistą. Na środku pokoju było wielkie nic, co miało pewnie służyć za parkiet. Zewsząd leciała muzyka.
Ni stąd ni zowąd podszedł do mnie znany już wszystkim Fred Weasley.
- Trochę roboty było, nie powiem. - Powiedział z uśmiechem. - Zatańczymy? 
- Raz. Tylko raz.
Dobrze wiedział, że nie lubię tańczyć, ale wyczułam, że chce mi pomóc zwabić do mnie pana P. 
Mój przyjaciel świetnie prowadzi. Pani Hermiona powiedziała mi kiedyś, że ma to po wujku i tacie. Musze się o tym przekonac. W grudniu. 
Po super kawałku James (tak, wymówiłam jego imie) machnął różdżką i z szybkiego kawałka nagle stał się wolny. Wabik działa. Gdy tylko pewnym siebie krokiem doszedł do mnie bez słowa chwyciłam jego reke i, jakby to powiedziała Dom, poszłam z nim w tany. Całą piosenkę patrzył się na mnie z tym swoim głupkowatym usmieszkiem. Troszeczkę to mnie zdenerwowało, ale i zauroczyło. Kto wie, może jednak kiedyś powiemy sobie "tak" na ślubnym kobiercu? Nie, dobry żart. Dziś kawały wyjątkowo mi sie udają.
- Wracając do naszej ostatniej rozmowy... - zaczął spokojnie, ja jednak nie dałam mu skończyć. Wpiłam sie w jego usta tak, że aż przeszedł mnie dreszcz. Słowo daję, że jego też przeszedł. Otwierając powieki, kątem oka zobaczyłam wszystkich z szczeką tuż przy samej ziemi i tylko ciche chichoty moich przyjaciół. W chwili skończenia utworu, ja skończyłam pocałunek. Szepnęłam mu ciche "zapomnij" i podeszłam do barku. Nie patrząc na nic i na nikogo wziełam całą butelkę najmocniejszego, zdaniem Freda, trunku, usiadłam w fotelu i wziełam jeden porządny łyk. Mina pana P. była bezcenna. Ku mojemu zdziwieniu szybko otrząsnął sie z szoku i szybko podbiegł do mojego fotela.
- Meadowes, nie rób ze mnie głupka i odpowiedz mi na jedno podstawowe pytanie: - o, James nie rób tego, nie rób - co do mnie czujesz? - No i musztarda po obiedzie. Klamka zapadła. Nie ma co płakac nad rozlanym mlekiem, trzeba powiedziec prawde.
- Ja, do ciebie kochany, czuję coś wiecej niż tylko przyjaźń. I ty dobrze o tym wiesz. Inaczej byś nie pytał. A teraz, przepraszam, nie widzisz, że przeszkadzasz mi w zabawie. - Czułam, że zaraz sama przecholuję, ale cóż nie ma odwrotu, trzeba brnąć dalej. - Freddie, mówiłeś coś o jakimś tańcu?
Weasley wyglądał na przerażonego, co było zabawne, bo bał sie nie tylko mnie i tego co robię, ale także i Jamiesa, który już mu nie odpuści. Z odsieczą przyszła rodzielcowi jego siostra.
- Nie, Fred nic nie mówił, ale ty mówiłaś coś o tańcu w strone dormitorium. - Popatrzyła na wszystkich gapiów bacznie przyglądającym sie rozwojowi wydarzeń. - A  wy, na co się gapicie?! Nigdy nie widzieliście pijanej Beatrice, czy co? - Krzyknęł moja przyjaciółka prowadząc mnie w stronę dormitorium.
- Tris - podbiegł do mnie James - tylko problem w tym, że...
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy