niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział III

Patronusy odzwierciedleniem naszych dusz
(rozdzial trzeci)

Pociągnęłam babcię przed siebie. Wszystko miałam kupione, mogłam spokojnie stawić się już w połowie sierpnia na peronie. Mój pierwszy rok nauki zapowiadał się idealnie. Ted, co chwila opowiadał mi coś nowego o Hogwarcie, a ja z zapartym tchem słuchałam. Szedł dopiero na trzeci rok, ale już wiedział o zamku więcej niż niejeden siódmoklasista. No, ale nie można się dziwić, skoro w jego żyłach płynie huncwocka krew.
Powolny marsz po chwili przemienił się w szybki bieg. Babcia została, mimo oporów, z Tedem wybierać miotłę, a ja miałam iść kupić swoją pierwszą różdżkę.
Dosłownie minutę zajęło mi szukanie sklepu. Z zewnątrz dość niepozorne pomieszczenie w środku kryło wiele tajemnic. Wielkie zakurzone półki, a na nich różdżki z wszelkiego rodzaju drewna i rdzeniem. Na samym środku pokoju stało biurko a za nim właściciel. Pan Ollivander wyglądał, jakby za chwile miałby się pożegnać ze światem, ale nadal sprzedawał różdżki i nie miał zamiaru przestawać.
Przyjrzał mi się uważnie i po chwile powiedział:
- Panna Meadowes, jak mniemam? - Lekko przytaknęłam głową. - W twojej rodzinie bardzo szybko różdżka odnajdywała właściciela. Tak, chyba wiem, jaka będzie dla pani idealna.
Po tych słowach zniknął za zapleczem, a do sklepu wszedł wysoki chłopak z charakterystyczną czupryną w nieładzie i szerokim uśmiechem. Za nim weszła drobna ruda kobieta, pewnie mama.
- Cześć, jestem James Potter. Pierwszy rok w Hogwarcie. Zapewne Gryffindor, jak cała moja rodzina. - Wyciągnął do mnie rękę i jeszcze szerzej się uśmiechnął. Ted opowiadał mi o domach i szczerze powiedziawszy, myślę, że trafie do Hufflepuffu, jak tata. Słyszałam o Potterach, mieszkają w Dolinie Godryka, pan Harry jest ojcem chrzestnym Teda. Nie mieliśmy się jeszcze okazji spotkać.
- Beatrice Meadowes. Też pierwszy rok, myślę, że Hufflepuff.
- Oby nie, nie chciałbym, żeby taka fajna dziewczyna była w innym domu.
- James... - Upomniała go matka.
Czarnowłosy nie zdążył dopowiedzieć już nic więcej, bo zza zaplecza wybiegł pan Ollivander trzymając pudełeczko.
- Jawor, dwanaście i pół cala, włókno ze smoczego serca, sztywna - opowiadał z pasją o przedmiocie. Bez zastanowienia wzięłam drewienko w rękę i już miałam wykonać ruch, gdy...
- Poczekaj na mnie, razem wypróbujemy! - Krzyknął uradowany James i wziął od właściciela cyprysową różdżkę - na trzy! Raz... Dwa... Trzy!
Pomyślałam sobie, że to moja najszczęśliwsza chwila w życiu, i równocześnie z Potterem machnęliśmy różdżkami. Z mojej wydobyła się srebrna mgiełka, która przypominała sowę, a Jamesa lwa.
- Na Merlina - szepnęła pani Potter - wyczarowaliście patronusy! Beatrice, o czym pomyślałaś?
Znalezione obrazy dla zapytania patronus sowy i lwa- O tym, że to najszczęśliwsza chwila w moim życiu - mruknęłam zawstydzona - proszę pani czy to źle? Te patonusy. Jestem półkrwi i wychowałam się w Londyńskim Domu dziecka i wiem o magii tyle, co opowiada mi kuzyn, czyli niewiele. - Próbowałam się tłumaczyć.
- Patronus to rodzaj pozytywnej energii, tarczy chroniącej najczęściej przed dementorami - recytował James - czarują ją tylko najpotężniejsi czarodzieje. Aż wstyd się przyznać, że mama też - dodał szeptem. Zachichotałam.
- Wszystko słyszałam - odchrząknęła pani Potter.
Podałam panu Ollivanderowi odliczoną sumę, pożegnałam się z Potterami i ruszyłam do wyjścia.
- Do zobaczenie w pociągu! - Krzyknął za mną czarnowłosy.
Mimowolnie się uśmiechnęłam i pomachałam mu na pożegnanie. Uważnie oglądając zakupiony przedmiot szłam w stronę Dziurawego Kotła, miejsca spotkania z babcią. Patronus w kształcie sowy. To coś musi znaczyć. To moje ulubione zwierzęta. Wczoraj wymknęłam się z Tedem z domu i poszłam sobie kupić taką. Sowa śnieżna czekała na mnie w moim pokoju. Tylko najbardziej uzdolnieni czarodzieje mogą otrzymać postać cielesną patronusa. To oznacza tyle, że jestem uzdolnioną czarownicą. Ale fajnie. Rozmyślałam tak sobie idąc ulicą, gdy nagle wpadłam na blondwłosą dziewczynę, na oko w moim wieku.
- Patrz jak leziesz! - Wykrzyknęła. Nie zrobiło to na mnie wrażenia.
- Bardzo mi przykro, ale ty też mogłaś patrzeć jak idziesz, ropucho. - Odgryzłam się.
- Ja ropuchą? Mam w sobie krew wili, prędzej ty przypominasz szczura.
- Jesteś pewna, że wili, a nie skrzata domowego?
Już miała się odezwać, gdy wyrósł przed nami rudy chłopak.
- Dziewczyny, uspokójcie się. Po co się denerwować, skoro...
- Zamknij się! - Krzyknęłyśmy równocześnie. Popatrzyłyśmy na siebie i wybuchłyśmy śmiechem.
- Jestem Dominique Weasley, a ta ciamajda, to mój kuzyn, Fred. Idziemy na pierwszy rok.
- Hej, jestem Beatrice Meadowes. No to zobaczymy się w pociągu.
- Dom, Fred, tu jesteście. Gdzie się chowaliście? Bill i George by mi włosy z głowy powyrywali, gdyby się dowiedzieli, że was zgubiłam. - Podbiegła do nas pani Potter z synem, wyglądała na zmartwioną. - O, miło cię widzieć Tris, znowu.
- Tak, panią też. To, co? Do zobaczenia w pociągu Dom, Fred i James!
- Cześć! - Odkrzyknęli, ja zniknęłam za drzwiami prowadzącymi do baru.
***
Lubię wspominać stare czasy, szczególnie tamten dzień. Zwłaszcza na Historii Magii i Historii Magii Współczesnej. W tym miesiącu notuje Fred, więc ja mam godzinę na przespanie, rozmyślanie. Całą czwórką wybraliśmy sobie na zawód Aurora, więc musimy znać historie od 1900 roku do 1998 roku na pamięć. Większość osób, zdarzeń i bitew jestem w stanie zapamiętać, lecz czasem przychodzi mi to z wielką trudnością.
Dzwonek, na obiad. Następna lekcja to transmutacja.
- No i wtedy ja jej na to: mamo, ale gwiazdka była miesiąc temu! – Mówi do nas Dom, a chłopaki wybuchają śmiechem. Tak się zamyśliłam, że nie usłyszałam żartu Weasley. Po chwili ja też się śmieję. To musiało być zabawne.
- Hej, Fred – powiedziałam z uśmiechem od ucha do ucha – wyspałam się na Nowej Historii za wszystkie czasy!
- Tris, wszyscy wiemy, że ty nigdy nie spałaś na lekcji.
- Za to ja tak! – Wykrzyczał na cały korytarz James.
- Słyszeliście o pracy domowej? Mamy napisać na rolkę pergaminu wypracowanie na temat Zakonu Feniksa – powiedziała Dom z niedowierzeniem. – Może jutro każą nam napisać coś o Huncwotach?!
- Tak! Ja mam pierwsze zadanie. Idą sobie korytarzem na obiad. O, i jeszcze drugie! Potterowie mają słabość do rudych! – Powiedział James, zerkając na Albusa, który podrywał rudą dziewczynę ze swojego roku, Emmę.
Cała czwórka wybuchła śmiechem.
Co mogę napisać o Zakonie? Hm, organizacja działająca przeciw Voldemortowi. Założył ją Albus Dumbledore, a rozwiązał ówczesny Minister Magii Kingsley Shackelbot…
- Hej, Tris a ty masz coś o Huncwotach?
- Hm, wiecznie młodzi! – Odpowiadam, z jednej strony to prawda, bo Huncwoci płatają figle w Hogwarcie, a jak się go kończy to jest się jeszcze młodym.
Wreszcie dochodzimy do Wielkiej Sali. Nalewam sobie soku dyniowego, gdy ląduje przede mną starannie zapakowany list. Otwieram go ostrożnie i czytam na głos.
29 września 2018r Ministerstwo Magii, Londyn
Szanowna Pani Beatrice Meadowes!
Z wielkim żalem chciałbym Panią zawiadomić, iż w ubiegły czwartek Dom Dzieci Niemagicznych w Londynie uległ zniszczeniu poprzez pożar. Mam stuprocentową pewność, że stoją za tym śmierciożercy. Proszę się nie martwić, Aurorzy zajęli się sprawą. Nowe miejsce Pani zamieszkania to dom Pani Andromedy Tonks w Londynie.
 Zalecamy większą ostrożność i nie opuszczanie zamku.
Z poważaniem
Harry James Potter – Szef Biura Aurorów
Ps. Powiedz Jamesowi, żeby odpisał matce na list, bo siwieje już przez niego.
Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Zostałam formalnie wywalona z Domu Dziecka, dopóki nie wejdę w dorosłość, czyli na rok. A mieszkam u Tonksów już od pięciu lat. Moi przyjaciele, poza Jamesem zaczęli skakać z radości.
- Co się stało, James? – Zapytał Lysander Scamander, nasz dobry kolega, Krukon. To on odpowiada za powodzenie wielu naszych akcji, lecz woli pozostawać w cieniu z czystą kartą, ale i tak go uwielbiamy.
- Muszę odpisać mamie. Założyłem się z Albusem, kto dłużej nie będzie odpisywał mamie, wygrywa dziesięć galeonów! A jak nie odpiszę, to dostanę wyjca. – Chociaż możecie uznać to za dziecinne zachowanie, zarówno pani Molly jak i Ginny słyną ze swoich ostrych wyjców. Wszyscy, nawet Rebecka Finnigan, dziewczyna z siódmego roku, wzdrygamy się na wspomnienie ostatniego wyjca od Ginny na naszym drugim roku.
- No to stary, nie masz nic innego, jak wyskoczyć z kasy i dać bratu te dziesięć galeonów. Nie chcemy wyjca od twojej mamy – podsumował Lysander.
- Właśnie braciszku, przez ostatni rok udało nam się bez żadnej wpadki, więc w tym roku, też się postarajmy – powiedziała pocieszająco Lily. Uwielbiam tę dziewczynę.
James postanowił poczekać do jutra z zakładem. Szliśmy powoli na lekcje, a ja rozmawiałam z Molly, by się dowiedzieć czegoś o Domie Dziecka. Pan Percy podobno również zajmował się tą sprawą.
- Wiesz, że tata dużo mi nie mówi, ale coś napomknął, że niejaki Park Jugson, dawny Śmierciożerca, był widziany podczas ataku.
- Dzięki za informacje, Molly. Jakbyś czegoś potrzebowała, to znasz mój nowy adres – zażartowałam.
- Jasne. Jak widać dobrze się trzymasz po stracie domu?
- To nie był mój prawdziwy dom, przecież wiesz. Do zobaczenia za godzinę na Zaklęciach! – Odmachałam dziewczynie na pożegnanie.
- Postaraj się nie wpakować się w kłopoty! – Molly mi odmachała, wzięła Lysandera pod rękę, i za chwilę zniknęli za zakrętem.
***
Na Transmutacji zajmowaliśmy się zmienianiem ciała partnera. Dzisiaj jest mój szczęśliwy dzień, bo udało mi się zmienić kolor włosów i skóry Freda. Tylko z nosem miałam problem, ale to i tak dużo, jak na mnie. Niestety, Dominique już nie miała tyle szczęścia i pomyliła Jamesa z Sumerem, nauczycielem transmutacji, i biedak zmienił się w małpę. To dało mi pomysł na nowy kawał.
Na zaklęciach ćwiczyliśmy Reducto, to nam dało chwilę na dopracowanie i omówienie planu z Lysandrem. Lorcan, jego brat bliźniak, jak zwykle dołączył swoje, jakże istotne trzy knuty. Podczas jutrzejszego śniadania wszyscy doświadczą naszego geniuszu.
***
James mógł spokojnie schować swoje pieniądze do sakiewki. Podczas kolacji, przyszła już ostatnia, wieczorna poczta, wielki puchacz z czerwoną kopertą w dziobie podleciał do stołu Slytherinu. Wszyscy, naprawdę wszyscy wiedzieli, co się za chwilę wydarzy. Albus z drżącą ręką otworzył kopertę. Ona od razu zaczęła wyć:
Jak Ci nie wstyd, Albusie Severusie Potterze?! Nie odpisywać na listy matki, która martwi się, czy wszystko u Ciebie w porządku! Już prędzej spodziewałabym się tego po Jamesie, ale z nim to mam, chociaż kontakt przez ojca! Od dzisiaj, każdego dnia chcę widzieć na swoim biurku przynamniej jeden list z załączoną czekoladką, a jak nie to po świętach do Hogwartu już nie wrócisz, nie masz nawet myśleć o nowej miotle! Jestem ciekawa jak z Twoją nauką, poproszę Neville’a o Twoje wyniki, jeśli jest tak źle jak myślę, to wyślemy Cię na wakacje do rodziny Harry’ego! To oduczy Cię pewnych zachowań. A ty, Jamesie, nie masz się, z czego śmiać, z Tobą też sobie porozmawiam!
Po ostatnich słowach wyjec spłonął. Chyba pani Ginny wyszła z wprawy, bo ten był o wiele łagodniejszy niż ostatni. Po kilku minutach totalnego osłupienia wszyscy wracają do kolacji.
- No, stary teraz to chyba napiszesz list do mamy, co? – Spytał radośnie James do Albusa odprowadzając go do Salonu Ślizgonów. Postanowiłam dotrzymać im towarzystwa, na wypadek bójki. – A tak przy okazji, dziesięć galeonów dla mnie!
- No dobra, wygrałeś. Lecz następnym razem już nie będzie tak łatwo! – Powiedział z uśmiechem Albus. Nie było w nim ani trochę jadu. Może się wreszcie pogodzili.
- Dobranoc Al. – Pożegnałam się, gdy dochodziliśmy do lochów.
- Nawzajem Tris, Jammie. – Tak, pogodzili się.
Idąc w stronę wieży nie czuję się ani odrobinę dziwnie. Wspólnie ustaliliśmy, że za dużo wypiliśmy i w głowach nam się poprzewracało. To może i dobrze, bo nie chcę czegoś popsuć. Myślę, że James też nie. Jeśli chodzi o to kochanie to poczekamy do końca Hogwartu, a na razie jesteśmy jeszcze młodzi i infantylni. Niech tak pozostanie.
- Miłych snów, Beatrice – mówi do mnie James. Gdy docieramy do Pokoju Wspólnego. – Musimy być wyspani, bo z rana trzeba będzie porzucać trochę zaklęć.
- Tak, masz rację Jammie – uśmiecham się szyderczo. – To do jutra.
Bez słowa wbiegam po schodach i na palcach wchodzę do dormitorium. Gdy tylko kładę się na łóżku odpływam w krainę marzeń i snów.


/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\
No i tak po okropnie długiej przerwie wracam do Was z nowym rozdziałem. Wiem, dużo się w nim dzieje, ale chciałam, żeby post nie był nudny. Co do Jugsona, to był prawdziwy Śmierciożerca, imię nie było podane, więc jakieś wymyśliłam, data śmierci również, więc ustalmy, że żyje. Nazwisko Sumers to tak naprawdę przypadkowe kliknięcia w klawiaturę. Nie miałam pomysłu na nazwisko, więc zdałam się na przypadek. O żarcie drugich Huncwotów będzie w następnym rozdziale.
Czytasz=Komentujesz

~Jimies Meadowes

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział II

Rozdzial drugi
Impreza
- Fred, poproś pana P. o mapę. Mógłbyś mi ją przynieść?
- Już się robi pani M. – Rudowłosy powiedział z uśmiechem i poszedł po magiczny przedmiot.
Nie minęły trzy minuty a Weasley stanął przede mną z uśmiechem na twarz i z pergaminem w ręce.  Stoi, i stoi, i stoi. Po chwili zrozumiałam, o co chodzi. Zapłata. Ale sknera. Cmoknęłam go w policzek i korzystając z chwilowej dezorientacji przyjaciela wyrwałam mu kartkę z ręki i czmychnęłam przez dziurę w portrecie.
Wolna klasa, wolna klasa, mruczę do siebie idąc korytarzami Hogwartu. Nawet nie wiem, dlaczego ciągle korzystam z tej mapy. Znam wszystko na pamięć, jednak coś mi zawsze mówi, że musze ją wziąć. Może, dlatego, że chce, żeby pan P. wiedział, że żyje? Nie wiem. Hm, klasa na piątym piętrze jest wolna. Chowam pożółkły papier do kieszeni szaty i kieruje się do schodów prowadzących na piąte piętro.
Pewnie jesteście ciekawi, po co w sobotę po południu mi wolna sala? Otóż jestem trochę zdenerwowana tym wszystkim. Początkiem roku, nawałem prac domowych, Panem P., moim życiem towarzyskim, które już praktycznie jest na samym dnie, słabym poczuciem humoru i wreszcie wisienką na torcie: samotnością.
Bez mamy i taty radze sobie odkąd pamiętam. I w tym całym Domu Dziecka, gdzie różowo nie jest, a na dodatek posłali mnie do mugolskiego, bo najbliższy Dom Dzieci Magicznych jest w Liverpoolu, bardzo daleko od wszystkich i wszystkiego. Poza tym słyszałam, że tam zbyt przyjaźnie też nie jest. Ale wracając do rodziny: brakuje mi w życiu takiej osoby, której zawsze mogę powiedzieć wszystko, zaufać bezgranicznie. Mam jedynie babcie, która tak naprawdę nie jest moją babcią, ale każe tak do siebie mówić. Pani Andromenda. To ona wyrwała mnie z tego piekła, podając się za moją prawdziwą rodzinę. Uzdolniona z niej czarownica. Jednak zawsze odczuwam dystans, bo wiem, że nie jest moją rodziną. Prawdziwą z krwi i kości.
Często, gdy jestem okropnie smutna z powodu braku rodziców pisze listy do pana Pottera. Zawsze czułam taką śmieszną wieź miedzy nami. On zawsze pisze mi to samo:, „Gdy ja czułem się samotny, Beatrice, myślałem sobie o pani Weasley czekającą na mnie i Rona, o samym Ronie, Hermionie, i wreszcie o moich rodzicach. Gdy myślę o nich jestem szczęśliwy, bo dali mi coś najcenniejszego, co może być: życie”. Gdy czytam sobie te kilka zdań napisanych przez pana Pottera robi mi się lepiej. Trochę źle mi z tym, że go proszę o pomoc, przecież wiem, że ma dużo pracy, ale kiedyś mi powiedział, że lubi z mną rozmawiać z podobnych celów.
Otwieram drzwi do pustej klasy. Staje na środku pomieszczenia i rozglądam się. Zakurzone ławki poustawiane w rzędzie. Trzeba coś z nimi zrobić. Zaklęciem niewerbalnym odsyłam je w róg i ustawiam w piramidę. Co tu jeszcze stoi? Szafa. Ogromna szafa, trzęsąca się ogromna szafa. To może być bogin. Albo jakiś szczur. Nie ważne. Z tym i z tym sobie poradzę. Na trzy. Raz… dwa… trzy! Alohomorą otworzyłam żelazną zasuwę i drzwiczki się otworzyły. Z szafy powoli wychodziła kobieta. Jej włosy były burzą czarnych jak noc loków. Z jej oczu płynęło szaleństwo i obrzydzenie. Wszędzie rozpoznam ten wyraz twarzy. To Bellatrix Lestrange. Strach nie może nade mną zawładnąć. Coś śmiesznego, coś śmiesznego… Kobieta wyciągnęła różdżkę zza pazuchy. Nie miałam więcej czasu na przemyślenia. Wyciągnęłam swoją i krzyknęłam na całe gardło „Riddikulus” w tym samym momencie Lestrange wybuchła okropnie zaraźliwym śmiechem. Korzystając z okazji wepchnęłam ją do szafy. Koniec na dziś z zaklęciami.
Dlaczego Bella? Podczas słuchania historii o śmierciożercach nikt nie przerażał mnie tak jak ona. Nawet sam Voldemort. Najbardziej bałam się w niej tego oddania, żądzy mordu, krwi, bezwzględności, tego, że była taką złą idealną. Wiem, to siostra babci, ale nadal to właśnie Bellatrix jest moim boginem.
~*~
Dominique przesadza. Dobrze wie, że każdej soboty idę się odstresować rzucając zaklęcia. Zazwyczaj kończy się to na trzech oszołomionych szczurach i moją zadowoloną miną, ale tym razem wracając wyglądałam jakbym ledwo uszła z życiem.
- To tylko bogin, Dom. Nie masz się, czym martwic. Ta wolna klasa to była pewnie klasa Obrony Przed Czarną Magią i… - tłumaczyłam się.
- Już się lepiej nie tłumacz. Ostatnio zauważyłam, że stałaś się wyrzutkiem społecznym, i to pewnie przez Jamesa, jeśli tak to informacja, którą zaraz ci przekaże...
- Przystopuj. Po pierwsze nie jestem wyrzutkiem, po prostu ostatnio nie zrobiliśmy żadnego kawału i to mnie dobija, a po drugie, jaka informacja?
- Impreza. Dziś. Żadnych sprzeciwów.
- Skoro James ją urządza to pewnie na dwudziestą – domyślam się. – Ok. Przyjdę. Ale teraz chodźmy na obiad, a potem przefarbujemy Ślizgońskie lochy na różowo. Potrzebuje trochę rozrywki.

~*~

Po obiedzie i niezłej zabawie w lochach idę do dormitorium. Podczas gdy opisuje wszystko w pamiętniku wchodzi rozzłoszczona Dominique z kartką w ręce. Chyba podejrzewam co to jest...
- Tris, do cholery jasnej, wiesz co to jest?
- Przypuszczam...
- Zaproszenie na ślub! Victorii i Teda!
I tu jest pies pogrzebany. Moja ukochana przyjaciółka ma niestety taki sam gust jak starsza siostra, i jest zakochana w Lupinie. Biedactwo, wiedziała, że są razem, a teraz ślub...
- No nie, ważne, żeby byli szczęśliwi. Ja jeszcze znajdę swojego księcia na białym koniu Szkoda tylko, że z tymi najprzystojniejszymi jestem spokrewniona... No cóż, takie życie. A ty - wskazała na mnie palcem - pokaż Jamesowi jaka z ciebie laska. No już wskakuj w kieckę i idziemy w tango.
Ale z niej desperatka. Trudno. Czas otworzyć szafę. Gdy już mam otwierać drzwiczki jakaś sowa stuka niecierpliwie w okno. Podchodzę do okiennicy i wpuszczam zwierzę do środka. Piękny puchacz dostojnie wypiął pierś i podał mi ciężki pakunek, do którego został dołączony list.
Droga Beatrice!
Ja, Ted Lupin chciałbym Cie serdecznie zaprosić na uroczystość zaślubin, która odbędzie się 27. grudnia 2018 r. w Norze. Razem z Victorią liczymy na Twoje przybycie. 
Pozdrawiam serdecznie, Ted.
Ps. Nie bądź zazdrosna. Zawsze będziesz moją ukochaną siostrzyczką. Jak w Hogwarcie? Radzisz sobie z transmutacją?

Oprócz listu był już wyżej wspomniany pakunek. Znajdowały się w nim moje ulubione słodycze. Kochany Ted, wie co najlepsze. Od Victorii dostałam śliczną biała sukienkę z dopiskiem "załóż na wesele, druhno". Miło, że o mnie myślą. Czując na sobie podejrzliwy wzrok przyjaciółki, tłumacze się.
- Ja też dostałam zaproszenie na uroczystość, i jeszcze słodycze od Teda, i sukienkę od Vic. Będę druhną, wiedziałaś?
- Oczywiście. Ja, ty, Lucy i Lily jesteśmy druhnami. - powiedziała bez emocji grzebiąc w mojej szafie-  Ale wracając do dzisiejszej imprezy. Ta różowa idealnie na Ciebie leży. Włóż ją.
- Tak jest, pani kapitan! 
Dałam puchaczowi przysmak, wzięłam sukienkę z szafy i udałam się do łazienki. Stanęłam przed lustrem i zaczęłam się szykować. Po piętnastu minutach walki z szerokimi biodrami i potarganymi włosami wyszłam. Dochodziła dwudziesta. Dominique w tempie ekspresowym ubrała się. Wyglądała prześlicznie. Nie da się tego opisać. Poczekałyśmy chwile na Alicje Longbottom i Hanę Macmillian w pełnym składzie zeszłyśmy na dół. Co jak co, ale tym razem pan P. przerósł sam siebie...

~*~

Pokój Wspólny Gryffindoru można opisać tylko w jednym słowie. Wow. Niegdyś przejrzyste okiennice zabarwione zostały na szkarłat i złoto dając niezły poblask całemu pokojowi. Na podłodze zamiast dywanów serpentyny we wszystkich kolorach. Na tablicy, na której zwykle powywieszane były ogłoszenia, dzisiaj zawisły zdjęcia Gryffonów w zabawnych sytuacjach. Przy kominku był barek, który wyposażony był zarówno w ciasto i sok dyniowy jak i w piwo kremowe i znaną nam już wszystkim ognistą. Na środku pokoju było wielkie nic, co miało pewnie służyć za parkiet. Zewsząd leciała muzyka.
Ni stąd ni zowąd podszedł do mnie znany już wszystkim Fred Weasley.
- Trochę roboty było, nie powiem. - Powiedział z uśmiechem. - Zatańczymy? 
- Raz. Tylko raz.
Dobrze wiedział, że nie lubię tańczyć, ale wyczułam, że chce mi pomóc zwabić do mnie pana P. 
Mój przyjaciel świetnie prowadzi. Pani Hermiona powiedziała mi kiedyś, że ma to po wujku i tacie. Musze się o tym przekonac. W grudniu. 
Po super kawałku James (tak, wymówiłam jego imie) machnął różdżką i z szybkiego kawałka nagle stał się wolny. Wabik działa. Gdy tylko pewnym siebie krokiem doszedł do mnie bez słowa chwyciłam jego reke i, jakby to powiedziała Dom, poszłam z nim w tany. Całą piosenkę patrzył się na mnie z tym swoim głupkowatym usmieszkiem. Troszeczkę to mnie zdenerwowało, ale i zauroczyło. Kto wie, może jednak kiedyś powiemy sobie "tak" na ślubnym kobiercu? Nie, dobry żart. Dziś kawały wyjątkowo mi sie udają.
- Wracając do naszej ostatniej rozmowy... - zaczął spokojnie, ja jednak nie dałam mu skończyć. Wpiłam sie w jego usta tak, że aż przeszedł mnie dreszcz. Słowo daję, że jego też przeszedł. Otwierając powieki, kątem oka zobaczyłam wszystkich z szczeką tuż przy samej ziemi i tylko ciche chichoty moich przyjaciół. W chwili skończenia utworu, ja skończyłam pocałunek. Szepnęłam mu ciche "zapomnij" i podeszłam do barku. Nie patrząc na nic i na nikogo wziełam całą butelkę najmocniejszego, zdaniem Freda, trunku, usiadłam w fotelu i wziełam jeden porządny łyk. Mina pana P. była bezcenna. Ku mojemu zdziwieniu szybko otrząsnął sie z szoku i szybko podbiegł do mojego fotela.
- Meadowes, nie rób ze mnie głupka i odpowiedz mi na jedno podstawowe pytanie: - o, James nie rób tego, nie rób - co do mnie czujesz? - No i musztarda po obiedzie. Klamka zapadła. Nie ma co płakac nad rozlanym mlekiem, trzeba powiedziec prawde.
- Ja, do ciebie kochany, czuję coś wiecej niż tylko przyjaźń. I ty dobrze o tym wiesz. Inaczej byś nie pytał. A teraz, przepraszam, nie widzisz, że przeszkadzasz mi w zabawie. - Czułam, że zaraz sama przecholuję, ale cóż nie ma odwrotu, trzeba brnąć dalej. - Freddie, mówiłeś coś o jakimś tańcu?
Weasley wyglądał na przerażonego, co było zabawne, bo bał sie nie tylko mnie i tego co robię, ale także i Jamiesa, który już mu nie odpuści. Z odsieczą przyszła rodzielcowi jego siostra.
- Nie, Fred nic nie mówił, ale ty mówiłaś coś o tańcu w strone dormitorium. - Popatrzyła na wszystkich gapiów bacznie przyglądającym sie rozwojowi wydarzeń. - A  wy, na co się gapicie?! Nigdy nie widzieliście pijanej Beatrice, czy co? - Krzyknęł moja przyjaciółka prowadząc mnie w stronę dormitorium.
- Tris - podbiegł do mnie James - tylko problem w tym, że...
  

poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział I

Znalezione obrazy dla zapytania beatrice meadowes i james potter ii
Noc pełna wrażeń


Mur szkolny przekroczycie,
wszystkich obaw się pozbycie.
Jaki dom ma wam zastąpić rodzinę
tego fragmentu się nie ominie.
U Gryffindora...
I właśnie w tym momencie nieprzespana podróż daje się we znaki, i nie pozwala słuchać mi dalej Tiary. Stół stał się wyjątkowo miękki i wygodny. Nie zwracając uwagę na szepty Jamesa pod moim adresem odpływam w krainę Morfeusza. 
Z krótkiej drzemki budzi brzdęk sztućców i szturchania Roxanne. Jak słowo daje. Uwielbiam Freda, jest moim najlepszym przyjacielem, ale jego siostry już nie trawie. Czy oni są spokrewnieni? Są zupełnie różni. Tak jak np. James i Albus. Albusa też nie lubię, bo jest zawsze tak wszystkiego wystraszony. Co z tego, że trafił do Slytherinu? Powinien się cieszyć, bo Tiara przydziela nas tam, gdzie pasujemy. A nie, płakać po nocach, że nie jest się w Gryffindorze. Choć tak na mój gust, już sie chyba ze swoim losem pogodził. Tak poza tym, nie wszyscy Weasley'owie są w Gryffindorze. Molly, Lucy i Rose są Krukonkami, a Hugo Puchonem. Podoba mi się ta różnorodność w tej rodzinie. Wszystkie siedmioro rodzeństwa było w Gryffie, a zaś ich dzieci już nie. Super, że nie jesteśmy tacy sami. Świat byłby okropnie nudny. Chyba się wprawiłam w pisaniu, bo gdy kreśliłam tych parę zdań, Dom nie zdążyła jeszcze zjeść. Umieram z głodu. Dokończę w dormitorium to moje "wylewanie myśli"

***
Ten Potter to kompletny kretyn! Jest nienormalny. Ale może od początku:
Siedziałam sobie w Pokoju Wspólnym z Fredem i Dom obmyślając kolejny kawał, którego ofiarą miał być Filch i wszyscy znajdujący się koło niego w promieniu 5 metrów. Fred dostał od taty kilka łajno bomb, chociaż to może być za mało, więc miałam iść do Hogsmeade po kilka. Rzuciłam na siebie zaklęcie kameleona i wyszłam przez dziurę w portrecie, kierując się w stronę wyjścia. Hogwart jest piękny, zwłaszcza nocą. Szkoda, że niektórzy nie mają okazji go zobaczyć. Jestem dumna z tego, że wybrałam właśnie taką, a nie inną drogę. Nie jestem takim typem, że cały czas wagaruje czy źle się uczy. Co prawda nieraz uciekałam z lekcji, ale to rzadko i zazwyczaj tylko z historii magii. Rozmyślałam tak sobie idąc w stronę pomnika jednookiej wiedźmy. Pierwszy raz uciekłam do Hogsmeade już w pierwszej klasie. Pożyczyłam od Jamesa mapę i uważając na każdego nauczyciela idącego w moją stronę poszłam sobie na spacer, w świetle księżyca. O trzeciej w nocy. Nikt mnie nie przyłapał na nocnych schadzkach, jak dotąd. Tym razem jednak czuje, że ktoś depcze mi po pietach. Powoli unoszę nad sobą moją jaworową różdżkę, i odwracam się. Za mną skrada się nie kto inny jak nasz ukochany Potter.
-Czego chcesz, James? -Zapytałam trochę za ostro.
-Przejść się, Meadowes, przejść się. - powiedział trochę tajemniczym tonem. Widać było, że jest nieźle wystawiony.
- Przejść się do dormitorium, prawda?
- Nie. Przejść się z tobą do Hogsmeade po te gówniane łajnobomby! - wykrzyczał wkurzony. Wiedziałam, że dzisiaj się już z nim nie dogadam, więc się zgodziłam i przeszliśmy do Miodowego Królestwa. W korytarzu jest ogromnie ciemno, więc nie mógł zobaczyć mojej ślicznie zarumienionej twarzy. Nie mam pojęcia dlaczego puściłam buraka, przecież nie raz chodziłam z nim sam na sam, i nie raz opiekowałam się nim, gdy przesadził z ognistą. Sam James nie raz zostawał ze mną, gdy miałam potrzebę na coś mocniejszego. Teraz jednak czuje się jakoś... inaczej.
-Hej, Tris!
-Mhm.
-Wiem, że już o to pytałem i to nie raz, ale czy jesteś spokrewniona z Dorcas Meadowes?
-Och, Potter, zainwestuj w notatnik. Powtórzę to po raz milionowy, i już więcej do tego powracać nie będę. To ciocia mojego taty. Dorcas miała przyrodniego brata, mojego dziadka, on miał syna, czysto krwistego Puchona, który ożenił się z Krukonką półkrwi. Jestem półkrwi. Zrozumiałeś?
-Ja też jestem półkrwi. - Za dużo tej ogniste, James, za dużo.
-Wiem, wiem. - Miałam powiedzieć coś typu 'Kochany', ale to mogłoby byc dwuznaczne.
-Ja też coś wiem, Beatrice - dodał po chwili.
Miałam się zapytać 'co takiego' ale skurczybyk mnie wyprzedził .
-Jest taka dziewczyna, chodzi do Hogwartu. - mówił tak, jakby był trzeźwy, i mogłabym powiedzieć że był, ale ledwo stawiał kroki. - Znam ją od prawie siedmiu lat. Ma piękne blond włosy. Ogólnie jest ładna. I mądra. I jest moją przyjaciółką, szkoda.
-James... - wyszeptałam, bo wiem do czego to zmierza.
-Meadowes, chciałbym Ci tylko powiedzieć, i to na serio, że jakby cie, no kocham cie do cholery jasnej! wystarczy?
Przez chwile, nie mogłam uwierzyć, w to co słyszę. To prawda, od dawna wiedziałam, że coś tam do mnie ma, przyznam się, że ja też coś tam myślałam o nim inaczej, ale nigdy nie powiedział tak tego... szczerze. Nie to stanowczo za szybko. Chciałam najpierw w moim dzienniku jakoś go dokładniej opisać, naszą przyjaźń i w ogóle, a on od pierwszego dnia pisania zepsuł mi cały wątek. Pieprzony, kretyn!
Po chwili nawet myśleć mi nie dał, bo wpił się w moje usta. Osunęłam się na zimną, brudną ścianę, a on nadal całował. Smakował alkoholem, lecz nie czułam tego za bardzo. Chyba to nie ma dla mnie znaczenia. Oddałam pocałunek z równie wielką namiętnością. Nie obchodziło mnie, że mogłabym zniszczyć naszą przyjaźń, obchodził mnie tylko on. Po dłuższej chwili... ca... no... po dłuższej chwili się ode mnie odkleił i powiedział tylko jedno słowo, które niszczy wiele.
-Zapomnij.
Owszem, zapomnę i się o to nie martw ty dupku, debilu, kretynie, palancie, świnio, najpierw mówisz coś, czego na próżno się nie mówi, a potem zostawiasz. Poszedł w stronę Hogsmeade. Pewnie się doprawić. Nie będę płakała. Zapalam moją różdżkę i ruszam w strunę zamku. Oj, Potter, nagrabiłeś sobie.
I tak oto od dzisiaj Pottera nazywam dupkiem, i czym tam jeszcze i będę spała jakieś trzy godziny. Super. Witaj, Hogwarcie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i rozdział pierwszy już zawitał na blogu. Moim zdaniem niezbyt udana ale nie mnie to oceniać. CZYTASZ=KOMENTUJESZ
~Jimies Meadowes



niedziela, 26 kwietnia 2015

Prolog

Znalezione obrazy dla zapytania gryfoni nowe pokolenie
Witam. Nazywam się Beatrice Meadowes. Dość niedawno postanowiłam zacząć prowadzić dziennik, by zapisać w nim moje jakże ciekawe życie. Urodziłam się 27 czerwca 2002 roku. Za jakieś trzy godziny rozpocznę swój szósty rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jestem czarownicą półkrwi. Jestem pełnoetatową Gryfonką. Moimi najlepszymi przyjaciółmi są Fred i Dominique Weasley'owie, a także James Potter. Nazywa się nas drugimi Huncwotami, choć my wszyscy, oprócz Jamesa, nie mamy z nimi nic wspólnego. Oprócz zamiłowania do robienia kawałów, oczywiście. Marze o karierze Aurora. Potter już od drugiej klasy się do mnie przystawia, choć jak na razie utrzymujemy dystans. Ted Lupin bardzo pomaga mi z transmutacją, bo to jest jedyny przedmiot, z którego jestem noga, a on jest świetny ze względu na metamorfomgie. Szkoda, że uczy mnie tylko we wakacje. Mieszkam w Domu Dziecka w Londynie, choć tak naprawdę tylko na papierze, bo we wakacje czy święta przesiaduje w Norze, Muszelce, u Jamesa czy u pani Andromedy. Nie mam pojęcia kiedy stałam się członkiem rodziny Weasley, Lupin, Tonks czy Potter (zalotów Pottera nie przyjmuje, ale wszyscy mówią, że kiedyś staniemy na ślubnym kobiercu, oby nie!). Tak jakoś wyszło. I dobrze mi z tym. Moi rodzice zginęli z rąk czarodziejów gdy miałam dwa lata. Byli Aurorami. Ścigali Śmierciożerców w Albanii, i tam polegli. Po wojnie czarodziejów nadal są toczone walki. Zło jeszcze nie znikło. Tak oto przedstawiłam mój cały szesnastoletni żywot w pigułce. Musiałam się komuś wygadać, a perspektywa pisania jest chyba najkorzystniejsza w moim wypadku. Nie chce, by ktoś wiedział o czym myślę, wole to zostawić dla siebie. Nie wiedziałam, że pisanie tak długo mi zajmie. Już widać Hogwart. No cóż, czas obudzić resztę. Zaraz zacznie się mój przedostatni rok w miejscu, który nazywam domem.
  

Powitanie

Serdecznie witam na moim najnowszym blogu. Chciałabym tylko powiedzieć, że nie jestem nowa w blogowym świecie i wiem to i owo. Pisze również Fremione, ale mam jakąś dziwną blokadę. Będę prowadzić dwa FanFiction na raz. To opowiadanie jest zupełnie inne od tego, które aktualne pisze. Akcja dzieje się w czasach gdy Beatrice Meadowes rozpoczyna szósty rok nauki. Więcej informacji pojawi się w prologu, który zostanie umieszczony jeszcze dzisiaj. Dzięki za uwagę, Jimies.

Obserwatorzy