Patronusy
odzwierciedleniem naszych dusz
(rozdzial
trzeci)
Pociągnęłam babcię przed siebie. Wszystko
miałam kupione, mogłam spokojnie stawić się już w połowie sierpnia na peronie.
Mój pierwszy rok nauki zapowiadał się idealnie. Ted, co chwila opowiadał mi coś
nowego o Hogwarcie, a ja z zapartym tchem słuchałam. Szedł dopiero na trzeci
rok, ale już wiedział o zamku więcej niż niejeden siódmoklasista. No, ale nie
można się dziwić, skoro w jego żyłach płynie huncwocka krew.
Powolny marsz po chwili przemienił się w
szybki bieg. Babcia została, mimo oporów, z Tedem wybierać miotłę, a ja miałam
iść kupić swoją pierwszą różdżkę.
Dosłownie minutę zajęło mi szukanie
sklepu. Z zewnątrz dość niepozorne pomieszczenie w środku kryło wiele tajemnic.
Wielkie zakurzone półki, a na nich różdżki z wszelkiego rodzaju drewna i
rdzeniem. Na samym środku pokoju stało biurko a za nim właściciel. Pan
Ollivander wyglądał, jakby za chwile miałby się pożegnać ze światem, ale nadal
sprzedawał różdżki i nie miał zamiaru przestawać.
Przyjrzał mi się uważnie i po chwile powiedział:
- Panna Meadowes, jak mniemam? - Lekko przytaknęłam
głową. - W twojej rodzinie bardzo szybko różdżka odnajdywała właściciela. Tak,
chyba wiem, jaka będzie dla pani idealna.
Po tych słowach zniknął za zapleczem, a do
sklepu wszedł wysoki chłopak z charakterystyczną czupryną w nieładzie i
szerokim uśmiechem. Za nim weszła drobna ruda kobieta, pewnie mama.
- Cześć, jestem James Potter. Pierwszy rok
w Hogwarcie. Zapewne Gryffindor, jak cała moja rodzina. - Wyciągnął do mnie rękę
i jeszcze szerzej się uśmiechnął. Ted opowiadał mi o domach i szczerze
powiedziawszy, myślę, że trafie do Hufflepuffu, jak tata. Słyszałam o
Potterach, mieszkają w Dolinie Godryka, pan Harry jest ojcem chrzestnym Teda.
Nie mieliśmy się jeszcze okazji spotkać.
- Beatrice Meadowes. Też pierwszy rok, myślę,
że Hufflepuff.
- Oby nie, nie chciałbym, żeby taka fajna
dziewczyna była w innym domu.
- James... - Upomniała go matka.
Czarnowłosy nie zdążył dopowiedzieć już nic więcej, bo zza
zaplecza wybiegł pan Ollivander trzymając pudełeczko.
- Jawor, dwanaście i pół cala, włókno ze
smoczego serca, sztywna - opowiadał z pasją o przedmiocie. Bez zastanowienia wzięłam
drewienko w rękę i już miałam wykonać ruch, gdy...
- Poczekaj na mnie, razem wypróbujemy! -
Krzyknął uradowany James i wziął od właściciela cyprysową różdżkę - na trzy!
Raz... Dwa... Trzy!
Pomyślałam sobie, że to moja najszczęśliwsza
chwila w życiu, i równocześnie z Potterem machnęliśmy różdżkami. Z mojej
wydobyła się srebrna mgiełka, która przypominała sowę, a Jamesa lwa.
- Na Merlina - szepnęła pani Potter -
wyczarowaliście patronusy! Beatrice, o czym pomyślałaś?
- O tym, że to najszczęśliwsza chwila w
moim życiu - mruknęłam zawstydzona - proszę pani czy to źle? Te patonusy.
Jestem półkrwi i wychowałam się w Londyńskim Domu dziecka i wiem o magii tyle,
co opowiada mi kuzyn, czyli niewiele. - Próbowałam się tłumaczyć.
- Patronus to rodzaj pozytywnej energii,
tarczy chroniącej najczęściej przed dementorami - recytował James - czarują ją
tylko najpotężniejsi czarodzieje. Aż wstyd się przyznać, że mama też - dodał
szeptem. Zachichotałam.
- Wszystko słyszałam - odchrząknęła pani
Potter.
Podałam panu Ollivanderowi odliczoną sumę, pożegnałam się z
Potterami i ruszyłam do wyjścia.
- Do zobaczenie w pociągu! - Krzyknął za
mną czarnowłosy.
Mimowolnie się uśmiechnęłam i pomachałam
mu na pożegnanie. Uważnie oglądając zakupiony przedmiot szłam w stronę Dziurawego
Kotła, miejsca spotkania z babcią. Patronus w kształcie sowy. To coś musi znaczyć.
To moje ulubione zwierzęta. Wczoraj wymknęłam się z Tedem z domu i poszłam
sobie kupić taką. Sowa śnieżna czekała na mnie w moim pokoju. Tylko najbardziej
uzdolnieni czarodzieje mogą otrzymać postać cielesną patronusa. To oznacza
tyle, że jestem uzdolnioną czarownicą. Ale fajnie. Rozmyślałam tak sobie idąc
ulicą, gdy nagle wpadłam na blondwłosą dziewczynę, na oko w moim wieku.
- Patrz jak leziesz! - Wykrzyknęła. Nie
zrobiło to na mnie wrażenia.
- Bardzo mi przykro, ale ty też mogłaś patrzeć
jak idziesz, ropucho. - Odgryzłam się.
- Ja ropuchą? Mam w sobie krew wili, prędzej
ty przypominasz szczura.
- Jesteś pewna, że wili, a nie skrzata
domowego?
Już miała się odezwać, gdy wyrósł przed nami rudy chłopak.
- Dziewczyny, uspokójcie się. Po co się denerwować,
skoro...
- Zamknij się! - Krzyknęłyśmy
równocześnie. Popatrzyłyśmy na siebie i wybuchłyśmy śmiechem.
- Jestem Dominique Weasley, a ta ciamajda,
to mój kuzyn, Fred. Idziemy na pierwszy rok.
- Hej, jestem Beatrice Meadowes. No to zobaczymy
się w pociągu.
- Dom, Fred, tu jesteście. Gdzie się chowaliście?
Bill i George by mi włosy z głowy powyrywali, gdyby się dowiedzieli, że was
zgubiłam. - Podbiegła do nas pani Potter z synem, wyglądała na zmartwioną. - O,
miło cię widzieć Tris, znowu.
- Tak, panią też. To, co? Do zobaczenia w
pociągu Dom, Fred i James!
- Cześć! - Odkrzyknęli, ja zniknęłam za
drzwiami prowadzącymi do baru.
***
Lubię wspominać stare czasy, szczególnie
tamten dzień. Zwłaszcza na Historii Magii i Historii Magii Współczesnej. W tym
miesiącu notuje Fred, więc ja mam godzinę na przespanie, rozmyślanie. Całą
czwórką wybraliśmy sobie na zawód Aurora, więc musimy znać historie od 1900
roku do 1998 roku na pamięć. Większość osób, zdarzeń i bitew jestem w stanie zapamiętać,
lecz czasem przychodzi mi to z wielką trudnością.
Dzwonek, na obiad. Następna lekcja to
transmutacja.
- No i wtedy ja jej na to: mamo, ale
gwiazdka była miesiąc temu! – Mówi do nas Dom, a chłopaki wybuchają śmiechem.
Tak się zamyśliłam, że nie usłyszałam żartu Weasley. Po chwili ja też się
śmieję. To musiało być zabawne.
- Hej, Fred – powiedziałam z uśmiechem od ucha
do ucha – wyspałam się na Nowej Historii za wszystkie czasy!
- Tris, wszyscy wiemy, że ty nigdy nie
spałaś na lekcji.
- Za to ja tak! – Wykrzyczał na cały
korytarz James.
- Słyszeliście o pracy domowej? Mamy
napisać na rolkę pergaminu wypracowanie na temat Zakonu Feniksa – powiedziała
Dom z niedowierzeniem. – Może jutro każą nam napisać coś o Huncwotach?!
- Tak! Ja mam pierwsze zadanie. Idą sobie
korytarzem na obiad. O, i jeszcze drugie! Potterowie mają słabość do rudych! – Powiedział
James, zerkając na Albusa, który podrywał rudą dziewczynę ze swojego roku,
Emmę.
Cała czwórka wybuchła śmiechem.
Co mogę napisać o Zakonie? Hm, organizacja
działająca przeciw Voldemortowi. Założył ją Albus Dumbledore, a rozwiązał
ówczesny Minister Magii Kingsley Shackelbot…
- Hej, Tris a ty masz coś o Huncwotach?
- Hm, wiecznie młodzi! – Odpowiadam, z
jednej strony to prawda, bo Huncwoci płatają figle w Hogwarcie, a jak się go
kończy to jest się jeszcze młodym.
Wreszcie dochodzimy do Wielkiej Sali.
Nalewam sobie soku dyniowego, gdy ląduje przede mną starannie zapakowany list. Otwieram
go ostrożnie i czytam na głos.
29
września 2018r Ministerstwo Magii, Londyn
Szanowna
Pani Beatrice Meadowes!
Z
wielkim żalem chciałbym Panią zawiadomić, iż w ubiegły czwartek Dom Dzieci
Niemagicznych w Londynie uległ zniszczeniu poprzez pożar. Mam stuprocentową
pewność, że stoją za tym śmierciożercy. Proszę się nie martwić, Aurorzy zajęli
się sprawą. Nowe miejsce Pani zamieszkania to dom Pani Andromedy Tonks w
Londynie.
Zalecamy większą ostrożność i nie opuszczanie
zamku.
Z poważaniem
Harry James Potter
– Szef Biura Aurorów
Ps.
Powiedz Jamesowi, żeby odpisał matce na list, bo siwieje już przez niego.
Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
Zostałam formalnie wywalona z Domu Dziecka, dopóki nie wejdę w dorosłość, czyli
na rok. A mieszkam u Tonksów już od pięciu lat. Moi przyjaciele, poza Jamesem
zaczęli skakać z radości.
- Co się stało, James? – Zapytał Lysander
Scamander, nasz dobry kolega, Krukon. To on odpowiada za powodzenie wielu
naszych akcji, lecz woli pozostawać w cieniu z czystą kartą, ale i tak go
uwielbiamy.
- Muszę odpisać mamie. Założyłem się z
Albusem, kto dłużej nie będzie odpisywał mamie, wygrywa dziesięć galeonów! A
jak nie odpiszę, to dostanę wyjca. – Chociaż możecie uznać to za dziecinne
zachowanie, zarówno pani Molly jak i Ginny słyną ze swoich ostrych wyjców.
Wszyscy, nawet Rebecka Finnigan, dziewczyna z siódmego roku, wzdrygamy się na
wspomnienie ostatniego wyjca od Ginny na naszym drugim roku.
- No to stary, nie masz nic innego, jak
wyskoczyć z kasy i dać bratu te dziesięć galeonów. Nie chcemy wyjca od twojej
mamy – podsumował Lysander.
- Właśnie braciszku, przez ostatni rok
udało nam się bez żadnej wpadki, więc w tym roku, też się postarajmy – powiedziała
pocieszająco Lily. Uwielbiam tę dziewczynę.
James postanowił poczekać do jutra z
zakładem. Szliśmy powoli na lekcje, a ja rozmawiałam z Molly, by się dowiedzieć
czegoś o Domie Dziecka. Pan Percy podobno również zajmował się tą sprawą.
- Wiesz, że tata dużo mi nie mówi, ale coś
napomknął, że niejaki Park Jugson, dawny Śmierciożerca, był widziany podczas
ataku.
- Dzięki za informacje, Molly. Jakbyś
czegoś potrzebowała, to znasz mój nowy adres – zażartowałam.
- Jasne. Jak widać dobrze się trzymasz po
stracie domu?
- To nie był mój prawdziwy dom, przecież wiesz.
Do zobaczenia za godzinę na Zaklęciach! – Odmachałam dziewczynie na pożegnanie.
- Postaraj się nie wpakować się w kłopoty!
– Molly mi odmachała, wzięła Lysandera pod rękę, i za chwilę zniknęli za
zakrętem.
***
Na Transmutacji zajmowaliśmy się
zmienianiem ciała partnera. Dzisiaj jest mój szczęśliwy dzień, bo udało mi się
zmienić kolor włosów i skóry Freda. Tylko z nosem miałam problem, ale to i tak
dużo, jak na mnie. Niestety, Dominique już nie miała tyle szczęścia i pomyliła
Jamesa z Sumerem, nauczycielem transmutacji, i biedak zmienił się w małpę. To
dało mi pomysł na nowy kawał.
Na zaklęciach ćwiczyliśmy Reducto, to nam
dało chwilę na dopracowanie i omówienie planu z Lysandrem. Lorcan, jego brat
bliźniak, jak zwykle dołączył swoje, jakże istotne trzy knuty. Podczas
jutrzejszego śniadania wszyscy doświadczą naszego geniuszu.
***
James mógł spokojnie schować swoje
pieniądze do sakiewki. Podczas kolacji, przyszła już ostatnia, wieczorna poczta,
wielki puchacz z czerwoną kopertą w dziobie podleciał do stołu Slytherinu.
Wszyscy, naprawdę wszyscy wiedzieli, co się za chwilę wydarzy. Albus z drżącą
ręką otworzył kopertę. Ona od razu zaczęła wyć:
Jak Ci nie
wstyd, Albusie Severusie Potterze?! Nie odpisywać na listy matki, która martwi
się, czy wszystko u Ciebie w porządku! Już prędzej spodziewałabym się tego po
Jamesie, ale z nim to mam, chociaż kontakt przez ojca! Od dzisiaj, każdego dnia
chcę widzieć na swoim biurku przynamniej jeden list z załączoną czekoladką, a
jak nie to po świętach do Hogwartu już nie wrócisz, nie masz nawet myśleć o
nowej miotle! Jestem ciekawa jak z Twoją nauką, poproszę Neville’a o Twoje
wyniki, jeśli jest tak źle jak myślę, to wyślemy Cię na wakacje do rodziny
Harry’ego! To oduczy Cię pewnych zachowań. A ty, Jamesie, nie masz się, z czego
śmiać, z Tobą też sobie porozmawiam!
Po ostatnich słowach wyjec spłonął. Chyba
pani Ginny wyszła z wprawy, bo ten był o wiele łagodniejszy niż ostatni. Po
kilku minutach totalnego osłupienia wszyscy wracają do kolacji.
- No, stary teraz to chyba napiszesz list
do mamy, co? – Spytał radośnie James do Albusa odprowadzając go do Salonu
Ślizgonów. Postanowiłam dotrzymać im towarzystwa, na wypadek bójki. – A tak
przy okazji, dziesięć galeonów dla mnie!
- No dobra, wygrałeś. Lecz następnym razem
już nie będzie tak łatwo! – Powiedział z uśmiechem Albus. Nie było w nim ani
trochę jadu. Może się wreszcie pogodzili.
- Dobranoc Al. – Pożegnałam się, gdy
dochodziliśmy do lochów.
- Nawzajem Tris, Jammie. – Tak, pogodzili
się.
Idąc w stronę wieży nie czuję się ani
odrobinę dziwnie. Wspólnie ustaliliśmy, że za dużo wypiliśmy i w głowach nam
się poprzewracało. To może i dobrze, bo nie chcę czegoś popsuć. Myślę, że James
też nie. Jeśli chodzi o to kochanie to poczekamy do końca Hogwartu, a na razie
jesteśmy jeszcze młodzi i infantylni. Niech tak pozostanie.
- Miłych snów, Beatrice – mówi do mnie
James. Gdy docieramy do Pokoju Wspólnego. – Musimy być wyspani, bo z rana
trzeba będzie porzucać trochę zaklęć.
- Tak, masz rację Jammie – uśmiecham się
szyderczo. – To do jutra.
Bez słowa wbiegam po schodach i na palcach
wchodzę do dormitorium. Gdy tylko kładę się na łóżku odpływam w krainę marzeń i
snów.
/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\
No i tak po okropnie długiej
przerwie wracam do Was z nowym rozdziałem. Wiem, dużo się w nim dzieje, ale chciałam, żeby post nie był nudny. Co do Jugsona, to był prawdziwy Śmierciożerca, imię nie było podane, więc jakieś wymyśliłam, data śmierci również, więc ustalmy, że żyje. Nazwisko Sumers to tak naprawdę przypadkowe
kliknięcia w klawiaturę. Nie miałam pomysłu na nazwisko, więc zdałam się na przypadek. O żarcie drugich Huncwotów będzie w następnym rozdziale.
Czytasz=Komentujesz
~Jimies Meadowes